Czy grozi nam
Swojej niekompetencji nie potrafią zaakceptować, więc silą się na liczne pozy w stosunku do dzieci, tracąc przy tym całą swoją autentyczność. Taką postawę bardzo silnie napiętnował w swoich Pismach Janusz Korczak. Zarzucał dorosłym: ukrywamy własne wady i karygodne czyny. Nie wolno dzieciom krytykować, nie wolno dostrzegać naszych przywar, nałogów, śmiesznostek. Pozujemy na doskonałość. Pod groźbą najwyższej urazy bronimy tajemnic panującego klanu, kasty wtajemniczonych, poświęconych wyższym zadaniom. Tylko dziecko wolno obrażać bezwstydnie i postawić pod pręgierzem – gramy z dzieckiem fałszywymi kartami: słabostki wieku dziecięcego bijemy tuzinami zalet dorosłych. Szulerzy, tak tasujemy karty, by ich najgorszym przeciwstawić, co wśród nas dobre i cenne. Gdzie nasi niedbalcy i lekkomyślni, łakomi smakosze, (…) ile niesnasek, podstępu, zazdrości, odmów i szantaży, słów, które kaleczą, czynów, co hańbią, ile cichych tragedii rodzinnych, w których cierpią dzieci, pierwsze męczeńskie ofiary.
Te jakże gorzkie słowa odnoszą się głównie do rodziców, gdyż oni z urzędu mają największą władzę nad młodymi ludźmi. Po takiej lekturze chce się zapytać, co to znaczy być autentycznym ojcem, matką i co jest najważniejsze w tym powołaniu. Rodzicielstwo w obecnej dobie coraz częściej staje się koniecznością, gdyż wynika z nieplanowanej ciąży. W takiej sytuacji, prędzej czy później, dochodzi do mniej lub bardziej subtelnego unikania dziecka. I nie mam na myśli nieobecności fizycznej, choć i ona dotyczy coraz większej liczby rodzin, ale nieobecność emocjonalną. Dziś w wielu domach panuje głód razem spędzonych chwil, wspólnych rozmów oraz dotyku dającego poczucie bezpieczeństwa. Jedna z największych matek, jaką wydał XX wiek, Matka Teresa z Kalkuty mówiła: największą chorobą na Zachodzie nie jest gruźlica ani trąd, lecz brak miłości, troski, poczucie, że jesteśmy nikomu nie potrzebni… tak w społeczeństwie, jak i w domu rodzinnym. Nie czujemy się potrzebni drugiemu człowiekowi, dlatego poświęcamy całą swoją uwagę światu rzeczy martwych. Technologia i osiągnięcia naukowe dzięki temu idą błyskawicznie naprzód, tylko problemy człowieka pozostają nierozwiązane.
W takiej sytuacji w niejednym dorosłym rodzą się pytania, co robić, aby być rodzicem na miarę XXI wieku, sprostać wymaganiom i co najważniejsze – mieć autorytet w oczach młodego pokolenia? Trzy wielkie postaci minionego wieku – Janusz Korczak, Matka Teresa z Kalkuty i Jan Paweł II – pozostawiły współczesnym rodzicom i wychowawcom najbardziej autentyczne testamenty – testamenty własnego życia. O każdym z nich napisano już opasłe tomy, więc uwzględnię tylko pewne aspekty ich działalności, które moim zdaniem są najistotniejsze.
Być z dzieckiem, nie zniewalając go i towarzyszyć mu do końca – to hasło wychowawcze całego życia doktora Janusza Korczaka. Wielki szacunek do dziecka nakazywał temu wszechstronnie wykształconemu człowiekowi zejść do jego poziomu i wsłuchać się w to, co ma ono do powiedzenia. Wszelkie stworzone przez Korczaka formy samorządności były wyrazem wejścia w autentyczny dialog z młodymi, otwarciem się na wzajemną wymianę myśli, na spotkanie, podczas którego dochodzi do wymiany ról nadawcy i odbiorcy z pełnym poszanowaniem prawa do podmiotowości każdego z uczestników, z poszanowaniem prawa do własnych poglądów.
Pedagogika małego człowieka przemawia do każdego, gdyż opiera się na prostych założeniach. Korczak wiedział, iż zadaniem ojca jest wprowadzanie dziecka w świat, pokazywanie mu jego blasków i cieni i pozostawianie takiego marginesu wolności, aby mogło się uczyć samodzielności. Sam ciągle weryfikował własne osiągnięcia i poszukiwał drogi rozwoju, aby móc pełniej służyć doświadczeniem. Najpierw wymagał od siebie, a potem od wychowanków.
Ukoronowaniem postawy prawdziwego ojcostwa stała się ostatnia lekcja, jaką przyszło odbyć jego wychowankom. Lekcja wartości i godności ludzkiego życia w komorze gazowej w Treblince. Stary Doktor dobrowolnie zdecydował się towarzyszyć dzieciom, odrzucając szansę ucieczki z getta. Posługiwał dziecku całym sobą … najmłodsze dziecko wniósł do komory na rękach.
Poruszając kwestię towarzyszenia człowiekowi od chwili narodzin do naturalnej śmierci, nie sposób pominąć Matki Teresy z Kalkuty. Najczęściej pokazywana była przy łóżku chorego, trędowatego człowieka. Wracała tam, gdzie zwykle brakowało obecności matek. Jej przesłanie można określić mianem pedagogiki dotyku. Jak zauważała w licznych wywiadach: ludzie cierpią tam jednak z powodu straszniej samotności, wielkiej rozpaczy, nienawiści, są niechciani, bezradni, zrozpaczeni. Zapomnieli się uśmiechać, zapomnieli, jak piękny może być kontakt z drugim człowiekiem. Matka Teresa nie obawiała się bliskości z drugim człowiekiem, a jej dłonie położone na chorym ciele przynosiły ulgę. I choć nie była lekarzem, potrafiła uleczyć rany ludzkiej obojętności. Była całą sobą przy drugim człowieku, rekompensując mu wszelkie braki emocjonalne. Życzliwy gest, ciepłe spojrzenie i parę pokrzepiających słów – to program Wielkiej Matki. Często powtarzała innym: jeśli z kimś rozmawiasz, to rób to tak, jakby to była jedyna osoba na ziemi. Matka Teresa uczyła świat, że nie warto się chować za maskami w kontaktach z ludźmi, gdyż taka postawa tylko wywołuje kolejną chorobę cywilizacyjną: kulturową, duchową bezdomność. Objawia się ona między innymi niemożnością wytworzenia więzi emocjonalnej pomiędzy członkami rodziny.
Tylko czy współcześni rodzice potrafią znaleźć czas i chęci na rozmowę ze swoimi dziećmi? Często sami nie zaznali bliskości ze strony własnych rodziców i dlatego nie mają, z czego dać swoim dzieciom.
O takiej postawie rekompensacji własnych braków emocjonalnych pisał Stary Doktor: Czyżeśmy aż tak bezkrytyczni, że jako życzliwość markujemy pieszczoty, którymi nękamy dzieci? Czyż nie rozumiemy, że tuląc dziecko, my właśnie tulimy się do niego, w jego uścisku kryjemy się bezradni, szukamy osłony i ucieczki w godzinach bezdomnego bólu, bezpańskiego opuszczenia, obarczamy ciężarem naszych cierpień i tęsknot. Gest przytulenia, bliskości niszczy zbudowane w dzieciństwie mury mechanizmów obronnych i sprawia, iż zablokowane uczucia nagle dochodzą do głosu. Dorośli ludzie tego nie chcą, boją się ponownej bezradności, dlatego wolą zrezygnować z bliskości z kimś tak autentycznym jak dziecko.
Niespełmna rok temu świat pożegnał Wielkiego Ojca Świętego. Ten człowiek dialogu był z nami do ostatnich chwil, służąc swą miłością i duchową obecnością. W głównym holu Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu znajduje się wymowna rzeźba Jana Pawła II otoczonego dziećmi. Ikona ojcowskiej obecności w miejscu, gdzie tak wiele dziecięcej samotności i lęku. Miliony młodych ludzi przemierzało tysiące kilometrów, aby spotkać się z tym człowiekiem. Dlaczego? Bo przyjmował drugiego człowieka takim, jakim był – czy to młodego intelektualistę, czy tancerza breakdance. Potrafił towarzyszyć młodym ludziom w zdobywaniu kolejnych doświadczeń i osiągnięć, czego wyrazem była jego obecność na Światowych Dniach Młodzieży. Zawsze otwarty na nowe pomysły młodego pokolenia i gotowy do dialogu.
Pokazywał, że autorytet rodzicielski zdobywa się autentycznością bycia (nawet jeśli to jest bezradność i niemoc starego człowieka), stałością poglądów, umiejętnością wymagania od młodych, ale i otwartością na to, co oni chcą przekazać od siebie.
Ojciec Święty nadawał rodzicielstwu zawsze wysoką rangę, ale też dużo od rodziców wymagał. Jego zdaniem troska o dziecko jest pierwszym i podstawowym sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka. Niezależnie od tego, czy ten człowiek ma kilka dni, czy kilkanaście lat… Troska rozumiana w bardzo szerokim kontekście. Jan Paweł II, pomimo panującej w świecie mody na młodość i witalność, nie obawiał się okazać swojej fizycznej słabości młodym ludziom. Nie wycofał się z życia, nawet wtedy gdy jego ciało niedomagało, ale trwał przy swoich dzieciach… Do końca prowadził z nimi dialog, nawet przez milczenie. Taki był sekret jego ojcowskiego autorytetu.
Dlaczego tak ważna staje się refleksja nad rodzicielstwem? Matka czy ojciec wychowują nie tylko własne dziecko, ale kolejne i kilka pokoleń wnuków i prawnuków. Skutki wychowania są dalekosiężne. Jak zauważają Harold H. Blomfield i Leonard Felder (1983), często powiela się wyniesione z domu wzorce: wchodzi w związki z osobą przypominającą rodzica, do którego ma się żal, podobnie się zachowuje i traktuje partnera tak, jak się było traktowanym przez rodziców, odtwarza się też przykre sytuacje – podobne do tych, w których było się bohaterem jako dziecko.
Rozważania te zarysowują jedynie tę niezwykle szeroką problematykę i mają na celu pobudzenie czytelników do własnych przemyśleń. Pominęłam cały dorobek teoretyczny dotyczący postaw rodzicielskich, gdyż chciałam pokazać, w jaki sposób zwykłymi gestami i otwartością można przekładać teorie na praktykę.
Joanna Wnęk
Akademia Pedagogiczna w Krakowie
Warszawska Liga Debatancka dla Szkół Podstawowych - trwa przyjmowanie zgłoszeń do kolejnej edycji
Redakcja portalu 29 Czerwiec 2022
Trwa II. edycja konkursu "Pasjonująca lekcja religii"
Redakcja portalu 29 Czerwiec 2022
Redakcja portalu 23 Sierpień 2021
Redakcja portalu 12 Sierpień 2021
RPO krytycznie o rządowym projekcie odpowiedzialności karnej dyrektorów szkół i placówek dla dzieci
Redakcja portalu 12 Sierpień 2021
Wychowanie w szkole, czyli naprawdę dobra zmiana
~ Staszek(Gość) z: http://www.parental.pl/ 03 Listopad 2016, 13:21
Ku reformie szkół średnich - część I
~ Blanka(Gość) z: http://www.kwadransakademicki.pl/ 03 Listopad 2016, 13:18
"Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie"
~ Gość 03 Listopad 2016, 13:15
"Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie"
~ Gość 03 Listopad 2016, 13:14